Chęć zapisywania myśli jest ode mnie silniejsza. To jest jakaś wewnętrzna siła, której nie mogę powstrzymać i w końcu nawet nie chcę. Pojawienie się Izy zmieniło wiele w moim życiu, ale dopiero teraz na spokojnie mogę o tym pisać i mówić. Pierwsze miesiące życia to była jakaś lawina złych prognoz. Zanim pogodzilam się z tym, że tak już będzie, po części uwierzyłam im, ale tylko po części, to najpierw chciałam wyprzeć od siebie to co do mnie docierało . Szukałam wsparcia wszędzie. Każdego lekarza, fizjoterapeutę pytałam jak będzie, tak jakby on to wiedział. Teraz zrozumiałam, że od tego co powie lekarz czy fizjo mój świat się nie zawali choćby mówili najgorsze rzeczy o Izie. Nikt nie jest prorokiem i nikt nie wie jak będzie. Powoli samo się okaże a jeśli są małe postępy to można się spodziewać, że będzie lepiej. No więc szukałam przytuliska w ludziach. Chciałam żeby każdy mówił do mnie, że będzie dobrze, nie martw się. Niby niewiele. Gdybym była w odwrotnej sytuacji napewno ktoś inny mógłby na mnie w tej kwestii liczyć. To wynika że strachu. Strach o własne dziecko jest najgorszy. Przeżyłam poród, podczas którego wiedziałam że coś jest nie tak. Moje dziecko trafiło na oiom. Przez pięć długich dni nie miałam go przy sobie jak inne matki. Widziałam jak innym matkom przyworzą ich dzieci i mówią gratulacje, pani synek jest cały i zdrowy. Chodziłam na salę oiom z sali poporodowej po cesarskim cięciu. Chęć bycia przy swoim malenstwie była tak silna że nie pamiętam boli poporodowych związanych z CC. Kazano mi ściągać pokarm dla małej, kiedy ja nic nie jadłam tylko płakać się chciało. Widziałam moje dzieciątko, które cały czas śpi. Nie rusza się. Nie mogę jej przewinąć, przebrać... Pogorszenie stanu dziecka w drugiej dobie... To był koszmar. Nie byłam wtedy nawet chyba sobą. Leki przeciwbólowe skutecznie mnie izolowały od realnego spojrzenia na sytuację. Po prostu żylam z dnia na dzień, aby do przodu. Aż w końcu było trochę lepiej. Zagubienie i strach jednak długo nam towarzyszyły. Diagnozy sypaly się jak z rękawa a ja niczego nieświadoma, jak dziecko we mgle. Po czasie poukladalam sobie wszystko i już wiem do kogo mogę się pozalic, choć rzadko to robię a do kogo nie. Podzieliłam sobie ludzi według własnego kryterium. To chyba taki zawór bezpieczeństwa żeby się nie sparzyć po raz kolejny. Kiedy widzę, że ktoś ma satysfakcję z tego, że nam jest gorzej to uciekam w popłochu od takich ludzi. Kiedy widzę, że ktoś jest zbyt skoncentrowany na sobie, nie przeszkadzam... Kiedy widzę, że ktoś nie rozumie mnie, moich potrzeb- odchodzę. Nauczyłam się najpierw sprawdzić, później się otworzyć. Czy to dobrze? Nie wiem. Wiem jedno, każdy musi sobie jakoś radzić. Każdy ma swój sposób na to by żyć a życie to ciągła walka. Wzięta sposobem jest łatwiejsza do przejścia.
Jestem świadoma, że wielu ludzi nam współczuje, że mamy "takie" dziecko. Inni doszukują się winy we mnie, a jeszcze inni w lekarzach, tylko niewielu potrafi to wszystko wypośrodkować. Tak naprawdę tylko ja i moja najbliższa rodzina wie jak było i jest. Z Izunią bywamy w wielu miejscach, na terapiach i rehabilitacjach. W większości spotykamy wspaniałych ludzi, których serdecznie pozdrawiamy. Są to zarówno terapeuci jak i rodzice innych chorych dzieci. Od każdego z nich uczymy się czegoś nowego. Szanuję i doceniam dni, w których dane nam jest spotkać takich właśnie mądrych empatycznych ale niewspółczujących ludzi. Tego ostatniego nie potrzebujemy, a także rad co powinnam ja jako mama chorego dziecka robić. Znam siebie, mam wokół siebie wspaniałą rodzinę ( na miejscu i trochę dalej )i mimo, iż pisałam, że jestem ze wszystkim sama, to tylko taka przenośnia, ponieważ wydaje mi się, że w gruncie każdy z nas jest ze swoimi problemami dnia codzienneg...
Komentarze
Prześlij komentarz