Przejdź do głównej zawartości

Jesienno depresyjny

Ostatnio stała się dziwna rzecz. Najpierw zastanawiałam się, albo raczej myślałam sobie: 'wow ale mam odporność, w ogóle nie choruję'. Biegałam po rehabilitacjach jak szalona, dodatkowo w odwiedziny do szpitala do męża, mało jadłam tylko piłam rano kawę a później w pośpiechu obiad bo jeszcze tyle do zrobienia... Pranie, sprzątanie, prasowanie, gotowanie, zakupy, ćwiczenia w domu. Wyrzuty sumienia z tym związane były wtedy mega duże. Jak to? Kupiłam upsee za ko 2 tysiące i leży? Nie mogę na to pozwolić. Szybciutko sprzątam po obiedzie i biorę się za chodzenie z Izą. Aaa mam jeszcze Olę. Zapomniałam ubrać ją galowo na apel z okazji 11 listopada. Co tam blisko mamy do domu, więc jadę po spódniczke, bluzeczkę, rajstopki. Upocona niczym na maratonie sztafety dociera do celu, przebieram dziecko, wracam. Nie siadam. Innym razem lecimy na urodziny koleżanki z przedszkola, ale dwie godziny które tam spędzi to ja mogę przeznaczyć na tankowanie samochodu i jakieś zakupy w galerii. Znowu biegnę. Następny dzień i znowu to samo, wiozę Olę do przedszkola, biorę Izę, jedziemy na rehabilitację, wracam karmię Izę, znowu jedziemy, wracamy, przychodzi Pani opiekunka do Izy, a ja biegnę po świeże bułeczki, jakieś inne zakupy, niby dla relaksu, dla siebie, ale od rana jeszcze spokojnie nie siedziałam... Kolejny wyjazd na terapię, szybki powrót, do przedszkola po Olę, obiad, jemy, czytamy, śpiewamy, rysujemy, bądź sprzątam, prasuje.... Męża wypisują że szpitala. Super, odbieram. Jesteśmy w komplecie. I nagle jakby mój organizm wyczuł, że teraz może sobie na to pozwolić. Teraz ją przystopuje bo ona sama tego nigdy nie zrobi. Angina, boląca, z gorączka. I jestem już trzeci dzień w domu, nie biegnę, nie pędzę, trochę prasowalam, cwiczylam z Izą, mąż sprząta (!), rysujemy z Olą, lepimy z ciastoliny.  Życie się toczy, tylko wolniej. A ja jak ten nałogowiec kombinuje powoli jak tu się wyrwać z domu....
Eh bo życie jest takie okrutne. Ja też chcę powiedzieć mam zdrowe dzieci i jestem szczęśliwa. Niestety muszę powiedzieć, że oczywiście jestem szczęśliwa, bo dziewczynki są dla mnie wszystkim i są najfajniejsze jakie znam ale dlaczego moja Izunia musi przez to wszystko przechodzić??? Dlaczego nam się to przytrafiło??? Dlaczego ktoś nie wierzył mojej intuicji??? A teraz każdy potrafi ocenić stan dziecka i prognozować, że będzie tak czy tak a ja muszę o to walczyć, choć czasem tchu brak.... Nigdy nigdy się z tym nie pogodzę i choć wiem, że dzięki temu mój charakter się wzmocnił itd to jednak ta krzywda nam wyrządzona to ogromna zadra w sercu, która nigdy się nie zagoi.....



Do następnego.... 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

A teraz cała prawda o tym jak to jest mieć dziecko niepełnosprawne

     Jestem świadoma, że wielu ludzi nam współczuje, że mamy "takie" dziecko. Inni doszukują się winy we mnie, a jeszcze inni w lekarzach, tylko niewielu potrafi to wszystko wypośrodkować. Tak naprawdę tylko ja i moja najbliższa rodzina wie jak było i jest.    Z Izunią bywamy w wielu miejscach, na terapiach i  rehabilitacjach. W większości spotykamy wspaniałych ludzi, których serdecznie pozdrawiamy. Są to zarówno terapeuci jak i rodzice innych chorych dzieci. Od każdego z nich uczymy się czegoś nowego. Szanuję i doceniam dni, w których dane nam jest spotkać takich właśnie mądrych empatycznych ale niewspółczujących ludzi. Tego ostatniego nie potrzebujemy, a także rad co powinnam ja jako mama chorego dziecka robić. Znam siebie, mam wokół siebie wspaniałą rodzinę ( na miejscu i trochę dalej )i mimo, iż pisałam, że jestem ze wszystkim sama, to tylko taka przenośnia, ponieważ wydaje mi się, że w gruncie każdy z nas jest ze swoimi problemami dnia codzienneg...